á
â
ă
ä
ç
č
ď
đ
é
ë
ě
í
î
ľ
ĺ
ň
ô
ő
ö
ŕ
ř
ş
š
ţ
ť
ů
ú
ű
ü
ý
ž
®
€
ß
Á
Â
Ă
Ä
Ç
Č
Ď
Đ
É
Ë
Ě
Í
Î
Ľ
Ĺ
Ň
Ô
Ő
Ö
Ŕ
Ř
Ş
Š
Ţ
Ť
Ů
Ú
Ű
Ü
Ý
Ž
©
§
µ
Przetrzepała mi kości ta książka, oj przetrzepała. Tyle wad, że w zasadzie nie wiem od czego zacząć. Chyba najbardziej bolesny jest brak konsekwencji - w mieście pojawia się zabójczy gaz, zamieniający ludzi w zombie. Co robią władze? Odgradzają olbrzymią część miasta wysokim murem, który ma zatrzymać gaz. Nie trzeba być geniuszem, żeby się domyślić, że różne zjawiska atmosferyczne natychmiast ten gaz rozniosą. (...) Czemu ni zatkać w dowolny sposób dziury, z której gaz się wydobywa?
Jakim cudem policjant, który ruszył ratować więźniów przed Zgubą (czyli tym gazem) zatruł się i zmarł, podczas gdy uratowani osadzeni nie nawdychali się wystarczająco dużo oparów?
Mniejszych pomyłek jest od groma, bohaterzy, pomijając ich ociężałość umysłową (po odnalezieniu poszukiwanego chłopaka, jedna z postaci mówi złowróżbnie "znam kogoś, kto Cię szuka", zamiast powiedzieć "znam twoją matkę, przybyła ci pomóc", co powoduje natychmiastową ucieczkę dzieciaka), są niekonsekwentni i źle wykreowani - za cholerę nie wiadomo, co nimi powoduje.
Niestety strona językowa też nie jest najmocniejsza. Od takich kwiatków jak "poszła na górę, żeby rozejrzeć się z góry", albo "był łysy poza warkoczem", po irytujące powtarzanie co chwila zaimków. Tutaj niestety wina leży po stronie tłumacza i jestem srodze zawiedziony, że Pan Robert J. Szmidt, postać znana i poważana, odwalił aż taką fuszerkę.
Można by zapytać, czemu w takim razie przeczytałem całość? Ano tak mam, że książka musi być naprawdę parszywa, żebym ją rzucił w kąt. Tej niewiele brakowało do przekroczenia tej subtelnej granicy, uratowała ją w zasadzie tylko fabuła. Jest oczywiście banalna i odgrzewana po raz setny ("matka rusza na poszukiwania krnąbrnego syna, który chce oczyścić imię ojca"), ale zagadka doktora Minnerichta, który zdaje się być ojcem Zekea i ogólnie historia jako taka pozwalają przebrnąć przez to "dzieło". Ale na pewno nie będę Kościotrzepa wspominał z sentymentem.